IV Nocny Maraton w najkrótszą
-
DST
102.37km
-
Teren
26.50km
-
Czas
04:42
-
VAVG
21.78km/h
-
Aktywność Jazda na rowerze
IV Nocny Maraton w najkrótszą noc roku.
Krasnal miał rację - deszczu, ani wiatru nie było. Za to następstwa burz, które przeszły popołudniem dały nam nieźle popalić, ale o tym później.
Tradycyjnie o zachodzie słońca ruszyliśmy spod Papy w ekipie 5 osób - ja, Grzesiek, Powerek, Maciek, Tomek. Grzesiek na przodzie od razu narzucił tempo. W Lipniaku dołączył Goły i razem z Grześkiem popędzali leniwo-kaczuchowe stadko do Domanic. W Zażelaznej Powerek zaproponował - może odpuścimy ten teren? - ale odwrotu już nie było szosa wkrótce się kończyła przeradzając się w polną, potem leśną drogę.
Spodziewałam się, że po opadach deszczu będą kałuże, ale to co wkrótce stanęło nam na drodze to przeszło wszelkie oczekiwania. Miejscami mieliśmy przeprawę przez wodę po ośki, której w dodatku nie dało się ominąć, bo zalewała równo wszystko dookoła. Buty szybko stały się mokre i już te "kałuże" nam przestały przeszkadzać, a stały się źródłem niezłego ubawu ;)
Dojechaliśmy do Gręzówki i dalej w las. Potem szutrówką przez łąki. Obawiałam się, że i tu będzie mokro, w końcu jechaliśmy doliną Krzny, ale tylko trochę kałuż i sporo mokrego piachu. Goły zaliczył glebę, chyba już trzecią, ale z tej trochę poturbowany wyszedł.
Dojechaliśmy w końcu do szosy w Dąbiu, ale i tam kałuż na całą szerokość szosy nie brakowało - przynajmniej trochę piach z napędów się wypłukał ;) Za wioskami znowu w las i mało nie wpakowalibyśmy się na poligon, bo taka ładna szosa tam prowadziła, a my musieliśmy odbić w piaszczystą szutrówkę. Później Grzesiek wykombinował jakiś skrót do Woli Wodyńskiej i o dziwo nie było bagien.
Z Woli już asfaltem, ale teren lekko się pofalował i raz zjazd raz podjazd wyciskały z nas ostatnie siły (tzn. co niektórzy to dopiero się rozgrzali - tempo dalej 30km/h ;) ) Dojechaliśmy do Skórca, Grzesiek z Maćkiem już gdzieś przepadli, Powerek i Goły postanowili poczekać na resztę ekipy. Tutaj część grupy poleciała już szosą (Goły, Tomek i ja), a część zaplanowaną trasą do Kotunia - tzn. Grzesiek i Maciek już pojechali, a Powerek pogonił za nimi.
Plany, żeby skończyć maratonik o wschodzie słońca niestety nie zostały zrealizowane, bo już po 2 byliśmy w Siedlcach, a nikt już nie miał ochoty więcej kręcić.
Miało być rekreacyjnie, a wyszło jak zwykle
Kategoria W ciemnościach, Leniwe jazdy