DyMnO
-
DST
155.25km
-
Teren
100.00km
-
Czas
09:33
-
VAVG
16.26km/h
-
VMAX
36.00km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
Sprzęt Złom
-
Aktywność Jazda na rowerze
Połowa w deszczu. Zmasakrowana totalnie.
<Edit 13.05.2012>
Po dojściu do siebie wreszcie czas na napisanie dokładniejszej relacji.
Na to DyMnO po raz pierwszy miałam towarzystwo. Paweł, który stwierdził, że po ostatnich kontuzjach nie ma co walczyć o pozycję, postanowił mi potowarzyszyć i poturlać się moim ślimaczym tempem. Wyjeżdżamy z Siedlec o 5:30 - słoneczko i 18*C, ale ta sielanka długo nie miała potrwać. W momencie gdy dojeżdżaliśmy do Długosiodła z nieba lunął deszcz a temperatura spadła o kilka stopni. Na szczęście ta ulewa długo nie trwała i w Bosewie przywitał nas już tylko drobny deszcz, który towarzyszył nam przez połowę trasy.
Po ogarnięciu organizacyjnym byliśmy gotowi do startu. Niestety organizator ustawiając zawodników rozstawił nas tak, że Paweł miał miejsce po przeciwnej stronie placu. Po otrzymaniu map musiałam przebiec się do niego, by ustalić strategię. Długo nam to nie zajęło - walimy do Długosiodła a potem na północny wschód. Zanim zdążyłam upakować mapy Paweł mi zginął z oczu, ale na szczęście szybko go odnalazłam zaraz za ogrodzeniem.
Pod pierwszy ogień poszedł PK1. Trochę terenowej jazdy i już napęd zaczął rzęzić od błota. Nawigacyjnie bez problemu trafiliśmy na ten punkt.
PK2 - tu też bez problemu, tylko ja zaaferowana nawigacją mało się nie wpakowałam pod koła samochodu.
PK3 - początkowo brukiem, ale szybko wjechaliśmy w las. Paweł trochę za szybko zaczął szukać punktu i odbił nie w tą przecinkę. Moja intuicja i licznik mówiły, że jeszcze musimy podjechać, podczas gdy Paweł był już gotowy zawrócić. Tym razem moja intuicja nie zawiodła i wkrótce trafiliśmy na punkt.
PK4 - jakoś go nie pamiętam
PK27 - całkiem przyjemny dojazd, tylko trochę schowany ;)
PK26 - na miejsce trafiliśmy bez problemu, uroczysko w lesie, tylko krążąc dookoła nie mogliśmy zlokalizować lampionu. Nagle odezwała się moja babska intuicja i powiedziałam Pawłowi, że wcale się nie zdziwię, jak lampion jest ukryty w tej gęstej kępie krzaków. Zaczęłam ją przeszukiwać i wcale się nie zdziwiłam jak go tam znalazłam ;)
Potem mieliśmy zagwozdkę z PK25 - nijak on potem by nie był po drodze, a teraz był najbliżej, więc zrobiliśmy skok w bok, trochę nadrabiając drogi.
PK28 - tutaj postanowiliśmy skrócić drogę przecinką i nie był to dobry pomysł, bo przecinka skończyła się w bagnie i wraz musieliśmy wrócić na poprzedni kurs. Kto drogę skraca...
PK31 - chociaż bardzo blisko poprzedniego PK był PK29 zdecydowaliśmy zostawić go na potem, bo nie chciało nam się przedzierać przez rzeczkę wpław. Polecieliśmy na PK31, miała do niego prowadzić prosto dobra droga i tak się tą dobrą drogą rozpędziliśmy, że chyba wyjechaliśmy za mapę ;) Na szczęście PK był dość znaczny (cmentarz wojenny w miejscu dawnego stalagu) i po podpytaniu tubylców wróciliśmy na właściwy kurs.
PK29,PK30 - kolejne, których nie pamiętam, starzeję się i pamięć zawodzi ;)
PK24 - miało być prosto, tylko droga, którą chcieliśmy dojechać była naprawiana i co kawałek leżały na niej sterty piachu wysypane z ciężarówki. Początkowo ominęliśmy je pobliską przecinką, ale gdy wróciliśmy do tej drogi okazało się, że dalej też leżą. W końcu ominęliśmy je jadąc lasem. Na PK spotkaliśmy chłopaka, który stwierdził, że nie dla niego takie długie dystanse a miał na liczniku dopiero 40parę km. My mieliśmy już 65km i przynajmniej dla mnie to był dopiero początek.
Po chwili namysłu doszliśmy do wniosku, że i tak nie zdążymy zrobić wszystkiego, a PK32 był nijak po drodze, więc go odpuściliśmy.
PK23 - droga prosta i nawet udało się trafić w odpowiednią przecinkę
PK22 - tutaj kawałek asfaltem i odbicie do Małaszek
PK21 - mogli napisać w opisie, że chodzi o rów przeciwczołgowy ;) - akurat takie przybytki przyciągają mnie jak magnes, ale i bez tego trafiliśmy na PK, spotykając przy nim parę z trasy ekstramalnej.
PK19 - przepust pod torami, trochę zakręciliśmy się szukając odpowiedniego podejścia. Dobrze, że nie zdecydowaliśmy się na przekraczanie torów tym przepustem, bo cały pływał ;)
PK20 - kolejna decyzja o odpuszczeniu PK34 i udaniu się prosto na PK20. Trochę znowu się zagalopowaliśmy asfaltem i trzeba było się wracać.
PK 33 - wyglądał interesująco, w dodatku można było tam uzupełnić bidon. PK ten stanowił jednocześnie przepak trasy ekstremalnej i początek etapu kajakowego. Paweł podjął decyzję aby nie wracać do asfaltu i pojechaliśmy wzdłuż Narwi do Michałowa Starego. Tutaj Paweł mi oświadczył, że ma dosyć i wraca do bazy. Ja oczywiście nie miałam takiego zamiaru, zwłaszcza, że właśnie wyjrzało słonko i rozdzieliliśmy się.
PK18 - tutaj ruszyłam już samotnie. Kawałek asfaltem wróciłam się do PK18. Wjechałam tak jak wskazywała mapa w pierwszą drogę za lasem, ale ona się skończyła i przez jakieś pole przedarłam się do równoległej drogi, która doprowadziła w pobliże PK, trochę tylko jeszcze trzeba było podjechać łąką.
Kolejny PK17 - zdecydowałam się na atak ze wschodu, choć ta opcja wymagała przekroczenia rzeczki. Trochę zamotałam się i zaatakowałam nie tą skarpę idąc w ślady dwóch kolegów z trasy pieszej, ale jeden z nich zauważył PK nieco dalej, tylko pomiędzy nami a PK było bagno. Trochę ominęliśmy najgorsze bagno trafiając na wydeptaną ścieżkę, zresztą też po bagnie, ale dało się przeskakiwać z kępy na kępę trawy. Przy PK17 spotkaliśmy jeszcze dwie dziewczyny, którym kolega trochę pomógł. Ja już zdążyłam zdjąć buty, gdy on w butach przekroczył rzeczkę, ja w ślad za nim zrobiłam to samo, tylko na bosaka ;) Wymieniłyśmy się ze spotkanymi dziewczynami uwagami co do kolejnych punktów i ruszyłyśmy w odmiennych kierunkach, bo akurat ja robiłam punkty w odwrotnej kolejności.
PK35 - tutaj spotkałam chłopaka niosącego lampion i w pierwszym momencie pomyślałam, że to jakiś lokals zwędził lampion, ale szybko się okazało, że to jeden z organizatorów, sprawdzał zgłoszoną przez zawodników reklamację.
Zostały jeszcze 3 godziny do końca limitu, więc postanowiłam kontynuować zaliczanie punktów, choć baza była już tak blisko.
PK11 - odbijając trochę w las zaliczyłam PK11, potem w drodze powrotnej obrałam nie tą drogę co trzeba i w ten sposób nadrobiłam ok. 1km
PK12 - początkowo myślałam, że będzie prosto i droga doprowadzi do PK, ale szybko się okazało, że droga to mnie doprowadziła jedynie do zagrody, a na PK trzeba było się przedzierać przez podmokłą łąkę.
PK13 - w okolicy tego punktu była niezła impreza w okolicznym domu, uczestników było słychać na pół kilometra ;)
PK10 - do tego punktu prowadziła ładna szutrówka, tylko kawałek trzeba było potem przedzierać się przez łąkę.
Do końca limitu została nieco ponad godzina. Zastanawiałam się czy zaliczać OS, ale ostatecznie podjęłam decyzję, że może się uda. Zadanie polegało na odnalezieniu właściwych rowów melioracyjnych, których w tym rejonie było pełno. Do tego również pełno było punktów stowarzyszonych widocznych z daleka. Mam nadzieję, że udało mi się trafić na właściwe, które w odróżnieniu do tych stowarzyszonych były bardziej ukryte.
Po zakończeniu OS zostało niewiele czasu do końca limitu i w dodatku ostry podjazd (a może bardziej podejście) w kierunku szosy. Wyczerpana tą wspinaczką popełniłam poważny błąd - na szosie odbiłam nie w tą stronę i dopiero po dojechaniu do skrzyżowania zorientowałam się, że coś nie gra. Nie dość, że czasu i tak już zostało niewiele, to jeszcze walnęłam taki błąd, przez który straciłam przynajmniej 5min. Nie pozostało nic innego, tylko wykrzesać ostatnie siły i pozapi...lać ile sił w nogach do mety. Modliłam się tylko, żeby po drodze nie trafił się żaden piach. Usiłując utrzymać tempo na poziomie 30km/h leciałam do mety. Na szczęście ta zbliżała się szybciej niż początkowo zakładałam i udało się :) W dodatku odkryłam miłą niespodziankę, zegarek w liczniku spieszył mi się o 5 minut. Na metę wpadłam prawie nieprzytomna 8minut przed końcem limitu, tam czekał już Paweł, który pomógł mi uwolnić się od karty startowej, która tak mi się wplątała, że nie chciała mnie opuścić ;)
Gdy doszłam do siebie i ogarnęłam się, w szkolnej stołówce czekał jeszcze obiadek. W międzyczasie spotkałam jeszcze Ulę, zamieniliśmy kilka słów w przelocie. Trochę biednie przy niej wypadłam, bo miała 4 punkciki więcej niż ja. Po obiadku nie czekając już na wyniki udaliśmy się z powrotem do domu, bo kolejnego dnia Paweł o 5 rano ruszał na kolejne zawody, tym razem wędkarskie ;)
Trasę zakończyłam nie zaliczając 10PK. Chyba nigdy nie nastanie taki dzień, gdy zaliczę całą trasę DyMnO :(
<Edit 15.05.2012>
I nawet mi się udało zdobyć 2 miejsce ;)
Mapka z trackiem:
https://docs.google.com/open?id=0B8JMdrRgItu4bDZKZ0ZUZjZvS0E
Kategoria W towarzystwie, Zawody
komentarze
pozdrawiam.
Przesyłam mój track.
http://www.endomondo.com/workouts/pLoP3v50r3E
Możliwe że na najblizszym "Złoto dla Żuchwałych'' sie skuszę. Ale przy najmniem na swoim dystansie wygrałem ;)
Pozdrowienia
Piotr M.